Kiedy ostatnio zdarzyło się Wam otrzymać lub podać komuś śniadanie do łóżka? Nie śmiem strzelać, bo wiem jak marnie te statystyki wyglądają u mnie… Zapewniam jednak, że w obie strony działa to świetnie, dlatego czasami warto.
Walentynki, rocznica ślubu, no ewentualnie urodziny (albo grypa, która powaliła nas albo współlokatora). To najbardziej popularne okazje kiedy decydujemy się na śniadanie w łóżku. A szkoda, bo to super sprawa. I wiecie co? Ja jutro z okazji niedzieli przygotuję takie śniadanie! To będzie przedsięwzięcie, bo trzeba będzie się zwlec półtorej godziny wcześniej (jedna godzina, aby wyprzedzić A., a pół daję sobie na przygotowanie).
Tylko skąd ja wezmę truskawki…? Żeby było jak na fotkach luksusowo. Ok, są pomarańcze, trochę pomarszczone albo powiedzmy – dobrze dojrzałe – yyy… to można zrobić sok. Też zdrowo.
Dla mnie właśnie takie chwile są najcenniejsze. Czasami takie śniadanie bywa milszym prezentem niż kolacja z kaczką w pomarańczach w zatłoczonej restauracji, gdzie musimy uważać, żeby się nie ubrudzić jedzeniem, jeść pięknie nożem i widelcem i jeszcze przy tym wyglądać nienagannie. Rano, w łóżku nikt nie zwróci uwagi na to czy dżem kapie mi na brodę, a jogurt na piżamę i że okruszków wokół przybywa.
Uwierzcie, to może być romantyczne. Przypomnijcie sobie scenę z filmów, gdzie w jej kąciku ust zostaje nieco kremu (w naszym przypadku dżem, miód, opcjonalnie twarożek), a on na to „Kochanie, pozwól, że Ci pomogę”, no i sami wiecie jaki jest dalszy scenariusz 🙂
Mam nadzieję, że przekonałam Was, że warto od czasu do czasu – nawet bez okazji – zafundować sobie taką scenę rodem z komedii romantycznej, chociażby o 8 rano. Plus jest taki, że to ekonomiczne rozwiązanie, nie trzeba stać przed lustrem trzech godzin i myśleć do kogo tym razem odstawić dzieci. Płeć męska oszczędzi sobie też słuchania zrzędzenia w stylu „Do restauracji? Przecież ja nie mam co na siebie włożyć. Sukienkę, muszę kupić kieckę!”
Najnowsze komentarze