Trzy… dwa… jeden! Sezon wakacyjny uważam za otwarty! Oficjalnie dziś jest pierwszy dzień ukochanych wakacji. Cieszyć się mogą ci, co się jeszcze uczą, ale i my wszyscy zaczynamy myśleć już na poważnie o urlopach, wyjazdach i podróżach w nieznane. No i się rozmarzyłam…
Zauważyliście już zapewne, że w temacie snu, sypialni, wysypiania się i pięknych aranżacji miejsc relaksu mam fioła. Liczy się dla mnie estetyka wykonania ale i wygoda i aspekt zdrowotny. Czyli chcę mieć wszystko w kompakcie. Takie są właśnie produkty marki Selene, którymi zarażam bliskich i znajomych i którzy po zapoznaniu się z nimi, nie rozstają się ze swoimi nowymi gadżetami nawet podczas dłuuugich i dalekich podróży. To logiczne, bo nigdy nie wiadomo co zastaniemy w hotelu, a zabierając swój podgłówek mamy pewność, że wyśpimy się jak w domu (chociaż kto by tam spał na wakacjach!).
No właśnie… Ela na przykład podczas swoich szalonych wakacji w Tajlandii miała ze sobą poduszkę Pillowise, którą dzięki indywidualnym pomiarom możemy dokładnie dostosować do własnej budowy ciała. Nie myślcie sobie, że Ela spędziła całe wakacje leżąc pod palmą. To typ podróżniczki – zwiedzała świątynie, jadła egzotyczne pyszności i dzielnie przedzierała się przez dżunglę. Niech Was nie zmylą poniższe zdjęcia!
Aneta natomiast nie widziała sensu rozstawania się ze swoją poduszką w pięknej pościeli marki Hayka (którą Wam już przedstawiałam we wcześniejszym poście) nawet w Macedonii. To zrozumiałe, bo print jest naprawdę niezwykły. A na tle takich krajobrazów prezentuje się jeszcze lepiej! Boszszsz… jak ja zazdroszczę tych widoków…
Hmmm… Jak widzicie moja poduszka Tulip też była na wakacjach – na polskiej wsi u rodziców (hehe). Fotki nie zapierają tchu w piersiach tak ja poprzednie, ale sama poduszka warta jest polecenia na równi z poprzednimi produktami. Jej producent przekonuje nas, że to „poduszka, którą trzeba kochać” i wiecie co? Po kilkumiesięcznym użytkowaniu nie mogę się z nim nie zgodzić.
Ps. Pogoda oczywiście była do bani, bo piękne mamy lato tego roku – każdy widzi… Ja tam bym chciała posmażyć schaby na jakiejś plaży z białym piaseczkiem nad turkusową wodą, ale jak to zwykł mawiać mój A. – „Misia, są priorytety” 🙂
Priorytety to słowo, którego nie lubię, bo prawie zawsze oznacza, że trzeba z czegoś zrezygnować… grrr!
3 komentarze