Miało być powoli i starannie, bez szału tak, że od marketu do paczkomatu, z rybnego na rynek po kapustę kiszoną, na złamanie karku. Nie, że w biegu te wszystkie śledzie, prezenty, serniki i dekoracje jeszcze, bo przecież też tak istotne. Cóż, wyszło jak zwykle.
Dałam Wam ostatnio tyle inspiracji na fajne dekoracje DIY, naobiecywałam, że pokażę swoje dzieła, a tu mi bakterie i wirusy, gorączki i antybiotyki Ema poplątały plany świąteczne, ale daliśmy radę. Choć dziecię me ze mną, zamiast w przedszkolu przygotowywać się do Świąt, próbowało na ile osłabionych siłek starczyło, wprowadzić Ducha Świąt po raz pierwszy w nowym domu. Wyszło i tak super jak na to, że choroba zaryglowała nam drzwi na tydzień. I tak udało się: upiec pierniczki, zrobić stroik z gałązek jodły i suszonych pomarańczy i nawet słoik po kiszonych świetnie nadał się na świecę. A tu gdzie tak ciepło i przytulnie, gdzie ten koc, renifer i kawa, to miejsce skąd do Was piszę styrana z deka i gdzie można czasami znaleźć chwilę wytchnienia późnym wieczorem kiedy już wszystko mi mówi „dość”. Swoją drogą ten koc czerwony z reniferami i gwiazdkami na zdjęciu poniżej możecie teraz dostać w stacjonarnych salonach Selene Materace. Jest super miły i świąteczny, nadaje naprawdę przytulny i ciepły klimat.
A z rabatem 10% specjalnie dla Was na hasło WYSPANI w sklepach stacjonarnych Selene Materace jest jakiś taki jeszcze fajniejszy, co nie? 🙂 Pędźcie do sklepów, bo ilości są ograniczone (rabat obowiązuje do Wigilii i do wyczerpania zapasów), a prezent jak znalazł naprawdę dla każdego. Komu potrzebny taki upominek last minute?
Tak więc widzicie, przy odrobinie chęci i pomocnej dłoni A. (niczym kurier był) i bez wychodzenia z domu da się namiastkę Świąt ogarnąć. Dziś jednak dostaliśmy zielone światło na premierę w przedszkolu, więc ruszyłam w miasto z kopyta, a musicie wiedzieć że jestem teraz po przeprowadzce trochę wiejska baba, co już się od miasta nieco odzwyczaiła, więc wróciłam z torbami ciężkimi i rękami do ziemi, ale mam już prawie wszystko. Ostatnie skarpety, książki, perfumy, herbaty… Wszystko teraz czeka pochowane w komodzie z ręcznikami, szafce kuchennej z garami i pod schodami między słoikami z malinami i grzybami na piękne opakowania. Oby ten radar jakiś taki specjalny mojego Ema (co na Święta jakąś czujność ma większą) nie wykrył żadnej z kryjówek… A ma chłopak talent, serio! A plany co do pakowania też mam w tym roku spore i nietradycyjne. Ma być pięknie, naturalnie i prosto na swój sposób. Inspiracje już mam, teraz do dzieła! Wystarczy szary papier, sznurek, kilka zielonych gałązek, suszone pomarańcze, proste etykietki (nie uwierzycie ale o to zadbałam już jesienią!)
Dla mnie często mniej znaczy więcej, i tutaj ta zasada sprawdza się znakomicie. Ja w tym roku uderzam w takie klimaty! Będzie oryginalnie i bardzo stylowo, i gwarantuję, że każdy doceni własny wkład w takie opakowania. Dla mnie to co w środku jest równie ważne jak to, w co owinięte są przedmioty, którymi chcecie kogoś obdarować. Postaram się Wam w kolejnym poście pokazać jak to wyszło u mnie.
A choinkę już macie? Ja nie wyobrażam sobie Świąt bez niej i moja mimo niedogodności organizacyjnych już jest z nami. (A., mua, piękna jodła!). W tym roku wymyśliłam sobie i też zadbałam o to wcześniej by stała u nas w wiklinowym koszu (ach, kocham te internetowe sklepy!). Miałam już dość tradycyjnych stojaków. Teraz jest tyle pomysłów na jej obsadzenie i udekorowanie (albo właśnie taka całkiem naturalna, „goła” też jest piękna, ale Em u nas nie byłby zadowolony z takiej bez bombek, aniołków i reniferów, no i przecież jej ubieranie to prawdziwy rodzinny kosmos!). Super będzie prezentowała się w koszu, skrzyni, metalowym wiadrze czy dużym starym… garnku! Spójrzcie sami!
I nie ważne tak naprawdę czy bez bombek, czerwona, złota, sztuczna czy prawdziwa, z kolorowym łańcuchem klejonym wieczorami całą rodziną – tym niepięknym, mało skandynawskim (bo nie białym ani szarym, takim idealnym och i ach), ale budzącym tyle ciepłych wspomnień.
Ważne, że Wasza, jedyna najpiękniejsza.
Najnowsze komentarze